Było ciężko, oj ciężko...
Nie będę pisać ze szczegółami, ale najważniejsze, że jakoś wspólnie dajemy radę, ja, Wika i Kociaki.
W końcu nikt nie mówił, że będzie łatwo.
Franek jest strasznym łakomczuchem, zjada wszystko co nazywa się pożywienie. Nie ma się co dziwić był wygłodzony i bidulek chce najeść się na zapas. Muszę niestety ostro mu wydzielać jedzonko i dostaje w osobnej miseczce, bo warczy na każdego, kto się zbliży.
Puma chowa się w każdą możliwą dziurę i jak tylko może wkrada sie pod kołdrę i udaje, że go nie ma.
Przeżył kiciuś traumę, ale i tak jest już o wiele lepiej, bo zaczyna się przeciągać i spać na grzbiecie
z wyciągniętymi łapkami.
Ja sobie życzę dużooooooooooo wytrwałości :), bo kręgosłup wysiadł mi zupełnie.
W sprawie Mizi chyba nic się nie dzieje, jadę jutro rano z kociakami do przychodni, to nawiedzę i chyba zrobię porządek na komisariacie.....
Pozdrawiam, może coś dziergnę, ale pomimo radości jaką wniosły dwa małe osobniki, dopadła mnie depresja....masakra